Tamdhu 12 YO 43%


A gdyby tak pojechać do Hiszpanii i kupić najlepsze beczki po sherry ? Zrobimy w nich naprawdę wspaniałą whisky ! – pomyśleli w 1898 roku założyciele destylarni Tamdhu.
Pomyśleli i zrobili. I – co zaskakujące – zdania nie zmienili do dzisiaj.
Tamdhu jest jedną z nielicznych destylarni, która do maturacji whisky używa tylko beczek po sherry. W stosunku do beczek po bourbonie są one trudne dostępne, bardzo drogie, jest problem z ich transportem… Ale whisky wychodzi przednia !
Sama gorzelnia znajduje się w regionie Speyside, w wiosce Knockando w Banffshire w Szkocji, tuz nad rzeką Spey. Do lat 70-tych XX wieku wytwarzano tu jedynie whisky mieszaną , w okolicach 1976 roku pojawiła się na rynku pierwsza whisky single malt Tamdhu 8 yo. W tym okresie firma posiadała już 6 alembików i była w stanie wyprodukować około 600 tyś litrów spirytusu rocznie.
Co bardzo istotne, wykorzystywany w procesie produkcyjnym słód jest wytwarzany na miejscu. Kilkanaście lat wcześniej firma zdecydowała się by tradycyjne podłogi klepiskowe zastąpić nowoczesnym wynalazkiem – wprowadzono Saladin Box.
Są to specjalne 50-metrowe skrzynie w których leży słód. Nad skrzynią porusza się ramie, z którego zwisają śruby, swego rodzaju ślimaki których zadaniem jest podnoszenie słodu z dna i transportowanie go na powierzchnie. Dzięki temu w szybki sposób wyrównuje się temperaturę w stosie słodu, unika się ryzyka zaparzenia ziarna i napowietrza się stos poprawiając wentylację która i tak wspomagana jest przez wydajne wentylatory.
Zastosowanie tej maszyny pozwoliło nie tylko w 100% pokryć własne zapotrzebowanie na słód, ale też stało się okazją do zarobienia dodatkowych pieniędzy na sprzedaży nadwyżek.
Co warto podkreślić Saladin Boxy używane są w Tamdhu do dzisiaj.
Destylarnia miała w swojej historii także nieprzyjemne epizody.
W roku 1999 firma została wykupiona z zamiarem zamknięcia. Wielkim koncernom (The 1887 Company) często nie w smak jest posiadanie silnej konkurencji więc takie gorzelnie wykupują i zamykają bądź degradują do roli producenta składników do blendów.
Na szczęście destylarnia zamknięta była tylko do roku 2011 kiedy to została wykupiona przez firmę Ian Macleod Distillers znaną choćby z tego, że w krótkim czasie przekształciła upadającą Glengoyne w sprawnie działającą maszynę do produkcji whisky światowej klasy.

Ale dość historii czas wsadzić nos w kieliszek.
Chociaż zapach nie jest przesadnie wyraźny da się wyczuć wpływ sherry oloroso – jest owocowość ale raczej wytrawna, brak gęstej słodyczy jak w przypadku beczek po PX. Gdy whisky pod wpływem powietrza się otworzy aromaty stają się wyraźniejsze. Możemy się doszukać skórki pomarańczowej, keksa, suszonych owoców a nawet karmelu.
Język jest bardzo zbieżny z nosem. Te same owoce, dalej wytrawnie, pojawiają się cięższe nuty rodzynek, daktyli, toffi. Przy dłuższym ogrzaniu w ustach daje o sobie znać czekolada a potem wiśnie. Bardzo fajnie, moje klimaty.
Finisz niezbyt długi, znów mamy tu suszone owoce i wspomnianą czekoladę, pojawia się pieprzność i przyprawy – wanilia, cynamon.
Spodziewałem się cherry bomby ale nic z tego. Nie mogę powiedzieć, że się rozczarowałem – ogólne wrażenia są dobre. Mam jednak wrażenie, że jest to whisky raczej dla początkujących. Gdyby była odrobine słodsza byłaby doskonałą pozycją by zachęcić szerokie grono ludzi do próbowania maltów.
Pomimo, że aromat i smak obraca się wokół moich preferencji – wytrawna owocowość – to tej whisky coś brakuje, jakiegoś pazura, odrobiny szaleństwa. Jest jednowymiarowa, niczym nie zaskakuje. Wystarczy ją powąchać i opowiedzieć o niej wszystko.
Na pewno warto kupić i spróbować, jestem pewny, że nie będą to stracone pieniądze a być może znajdzie się rzesza fanów. Dodatkową zachętą jest piękna i jedyna w swoim rodzaju butelka opakowana w ażurowe pudełko.
Rzekłbym, że to idealna whisky prezentowa.
Wygląda bardzo luksusowo, nie da się jej zdobyć w tanich marketach i jest dobra a ludzi mniej doświadczonych jej smak może wręcz zachwycić.

0 komentarzy